czwartek, 31 grudnia 2015

Krok po kroczku

Że tak strawestuję znany przebój pewnej znanej rozgłośni radiowej. Krok po kroczku, szybko i niepostrzeżenie minął rok. Niczego nie będę podsumowywać, nigdy zresztą tego nie robiłam. Rok był trochę dobry, trochę zły - jak to w życiu. Byłoby fantastycznie, gdyby dobre przeważało nad złym, czego najbardziej Wam i sobie życzę. Kwintesencją noworocznych życzeń są słowa Opakowanej. Muszę, po prostu muszę je tu przytoczyć. Mam nadzieję, że nie weźmie mi tego za złe.

Niech rok będzie lepszy, niech przyjdzie miły, ciepły zefirek i wywieje, wykopie, ustrzeli, wydusi, wytruje, umorzy, zagłodzi, usunie, utopi, spali, zatopi w błocie, przejedzie, zagazuje, przyłoży patelnią - ale tak fest - jak najwięcej ZŁA. Mówię WON!!!!! temu złu, co to zefirek ma wytruć, wydusić, zaszczelić etc. etc.
Niech żyje Kurnik! Prezesowe oraz Kury!

Rzecz to niesłychana, Opakowanej udało się NIE ZROBIĆ żadnej literówki!!! Myślę, że to jest znak! Wszystkimi pazureirami podpisuję się pod Jej przesłaniem. Od siebie dodam jeszcze:

błogości

i błogości

oraz błogości

Niech szerokim łukiem omijają nas niegodziwości tego świata, nienawiść i źli ludzie, którzy je czynią bez mrugnięcia okiem, a najlepiej niech sczezną w zarodku. Amen!


Dołączamy się i my, czyli Mika, Arteńka i Tropik.

Dobrego (pomimo wszystko) Nowego Roku, radości, zdrowia i spokoju dla nas wszystkich i naszych zwierzaków! W ogóle dla wszystkich zwierzaków:)



środa, 30 grudnia 2015

Szlifuję formę

Na tę ostatnią w roku noc. Aby sprostać wyzwaniu i tanecznym krokiem wejść w Nowy Rok. Szlifowanie było dzisiaj wyjątkowo przyjemne i w pięknych okolicznościach przyrody:







Zagadka: znajdź mnie na zdjęciu! Dla ułatwienia dodam, że nie ma mnie w wodzie


Szlifowałam tę formę od czasu do czasu spoglądając w górę:



Forma wyszlifowana, czas na przygotowania. Zaczęłam od pazureirów. Wszystko trzeba przemyśleć i wypróbować. Wiecie jak to jest w ostatniej chwili, kiedy wszystko z rąk człowiekowi leci. A więc najpierw próbka lakieru na jednym paznokciu:


Kolor dobry, co o tym sądzicie? Powinien pasować do guzików kostiumu, o którym za chwilę. 

Zaczynam od głowy. Tę oto orchideę wepnę we włosy:


Upnę je wysoko i zwieńczę diademem:


Torebusia która? Ta?


Czy ta od Agniechy?


Sama nie wiem, bo wieczorowy kostium ma złotą nitkę. Chyba ta pierwsza?

Zresztą spójrzcie i poradźcie:


Nie spieszcie się. Do jutra mamy trochę czasu, a pośpiech w takich sprawach nie jest wskazany. W końcu to jedyna taka noc w roku. Chciałabym wpasować się w stylistykę tego oto lokalu:

Nie sugerujcie się, proszę, Czajnikiem. On zawsze jest gotowy do zabawy.

A teraz porada otrzymana od Rucianki dla właścicieli psów bojących się fajerwerków . Okazało się, że można je "otejpować" żeby się nie bały! Porada była po hiszpańsku, tłumaczenie googlowe zostawiamy jak było. 



Difundamos proszę!
Do północy tysiące, może miliony jeśli liczyć wszystkie zwierzątka świata, beda boi się śmierci. Idą święta i co za tym idzie fajerwerki, który robi tyle krzywdy nasze zwierzęta. Les dzielimy metodę (nic inwazyjnego) pomoże być spokojni. Mamy nadzieję, że wam się przyda:
Jedną z najbardziej przydatnych narzędzi metody "Tellington touch" dla fobię na hałas, są bandaże ciała.
Jak to możliwe, że zwykły kawałek materiału ma wpływ tak głębokie o zachowanie zwierzę? Odpowiedź leży w części w sposób, w jaki układ nerwowy przetwarza informacje sensoryczne z miękkiej ciśnienia sprzeda ciała.
Bandaże budzą poczucie spokoju.
Ogólnie rzecz biorąc, dotyk z ciśnieniem czynnej gałąź przywspółczulnego autonomicznego układu nerwowego, że jest to obszar układu nerwowego, który uspokaja, przywraca i sprawia, że czujemy się bardziej odpowiednia. Skutki uspokajajàce, że doceniamy z bandaże mogą być spowodowane wpływem doznań ciśnienia na układ nerwowy.
Do okleić ciało, po prostu pogłębimy poziom informacji czuciowa, która przenosi się do mózgu.
Zazwyczaj sprzedaje się robi na ciele zwierzęcia zgodnie z ustawienia w formie osiem, robisz kontakt wokół klatki piersiowej i cruzándose w plecy, i czasami osiąga zapleczach.

poniedziałek, 28 grudnia 2015

NADZIEJA

Już po Świętach. Jak zwykle. Tygodnie przygotowań, zakupy, prezenty...  i już. Nie na darmo jednak te przygotowania były, przyczyniły się do miłej atmosfery podczas spotkań rodzinnych, do pyszności na stole, do radości z prezentów. Upłynęły naprawdę sympatycznie i spokojnie, nawet żołądek wytrzymał. A jednak dopiero dzisiejsze popołudnie dało ten moment, ten przebłysk, dzięki któremu je zapamiętam...

Było już popołudnie i zaczął się zachód słońca...




A potem niebo płonęło...



W tym samym czasie w telewizji trwał jubileuszowy koncert zespołu Raz, Dwa, Trzy, z Adamem Strugiem, Lechem Janerką, Muńkiem Staszczykiem. Piękny i mądry.
W momencie gdy niebo płonęło, na scenie było piętnaścioro dzieci muzyków zespołu, dzieci od kilku lat do pewnie koło 20. I wszyscy śpiewali "I tak warto żyć!" a ja razem z nimi... Patrzyłam na ich buzie i twarze, inteligentne, wrażliwe, myślące.  I przyszło mi do głowy, że w nich właśnie jest moja nadzieja na lepszy świat. W nich i w podobnych do nich.

A nad wszystkim błyskała choinka...


I poczułam piękno i radość tej chwili wszystkimi zmysłami, zapamiętam ją na długo. I schowam do kuferka, w którym takie chwile gromadzę na gorsze czasy...
Życzę Wam kuferków pełnych takich dobrych chwil.

środa, 23 grudnia 2015

Ludzkim głosem

My (od lewej) Czajnik, Frodo, Baluś i Wałek życzymy wszystkim Kurom Stowarzyszonym, Prawie Stowarzyszonym, Utajnionym i tym, które jeszcze nie wiedzą, że są Stowarzyszone, przepięknych, świątecznych dni, a ich zwierzętom pełnej miski, ciepłego kocyka i rąk zawsze gotowych do miziania.
Do życzeń dołączamy się my - Hana i Ognio.





Dołączamy się i my, to znaczy ja, Tropik razem z Miką, chociaż nie mamy czapeczek mikołajowych. Wszystkim Kurom, ich rodzinom i zwierzakom życzymy spokoju i radości na Święta Bożego Narodzenia a w Nowym Roku spełnienia marzeń psów, kotów i ich ludzi. I żeby każdy zwierz miał swojego człowieka.

A jednak mamy czapeczkę!!! Dzięki Gosiance:)))


poniedziałek, 21 grudnia 2015

Hm... co by tu?

No i co robić? Co robić, jeśli wybieg znów się zapchał, a ja nie mam weny? Musiałam, no już musiałam, nie dało się dłużej odwlekać, musiałam pojechać na zakupy, bo lodówka świeciła pustkami. Owa wyprawa kompletnie wyprała mnie z chęci do świętowania, chociaż i tak zasadniczo ich nie posiadam. No ale. Nie żyję sama na świecie i coś tam jednak jeść trzeba. Chlebek kupiony, no i trafiło się na dużą promocję win, hrehre! Cote du Rhone, który jest pyszny, z 22 złociszy był przeceniony na 13,99! Grzechem byłoby zlekceważyć taką gratkę. Zakupy uznałam więc za udane. Jakoś poszło w miarę gładko. Gorzej z powrotem. Cóż - zacisłam zęby, włączyłam sobie przyjemną muzyczkę i jakoś przebrnęłam przez korek. W sklepie nawet nie było tak źle, tylko parking zatkało dokumentnie. Stojąc w kolejce po śledzika widziałam, jak sprzedawca włożył żywego karpia do foliowego worka i już chciałam rozewrzeć paszczę, bo nie mogę znieść widoku biedaka leżącego na wadze i robiącego skrzelami. Zanim zdążyłam to zrobić, gość nalał do worka wody, zawiązał i podał. Zamurowało mnie, ale ja ze wsi jestem i dotąd nie spotkałam się z takimi praktykami. Dużo się mówi o sprzedaży żywych ryb ładowanych wprost do folii, czyżby wreszcie coś drgnęło? Może wyszedł jakiś przepis, o którym nie wiem? Oby. Na długo temu karpiu tlenu nie starczy, ale dobre i to...
W domu zastałam towarzystwo śpiące po ulubionych kątach i pozazdrościłam mu. Zrobienie zakupów to dopiero połowa sukcesu:




Na stole zaś zastałam stosik korespondencji:
Niezły urobek, prawdaż?
Finezyjne śnieżynki przyfrunęły od Ewy. Od Lidki też coś przyfrunęło:

Wiszą na żyrandolu, bo Czajnik chapnął jednego, ledwo zdążyłam wyjąć go z koperty. Panterko, Elaja, Lidko, Ewo, dziękuję!

A to zdjęcia od Rabarbary z wizyty Barbary (Bachy). Błyskotek świeżo po zabiegu kastracji, biduś:

Baśko, dlaczego urżłaś Basze (?) głowę?

niedziela, 20 grudnia 2015

Czyżby rocznica?

To jak? Okna pomyte? Pierniczki popieczone, a nawet zjedzone? Barszczyk się kisi? Wobec tego wycieramy umą(ę)czone łapki w fartuch, nalewamy sobie lampkę czegoś pysznego, odpalamy komputer i zachwycamy się. Dostałam otóż bajkę - na własność i na zawsze. To już druga moja bajka, pierwszą dostałam od Miki coś dwa lata temu, a może to już trzy minęły? Oj, coś mi się zdaje, że po drodze miałyśmy blogową rocznicę i coś mi się zdaje, że ją przegapiłyśmy. Ale nie ma to większego znaczenia, dopóki tu jesteście! Co przyszłoby nam z rocznic bez jej bohaterów? Nie byłoby rocznic, po prostu!
Wróćmy wszak do naszych baranów (revenons a nos moutons, jako rzecze sędzia w farsie o panu Pathelin), czyli do rzeczy.
Kilka dni temu dostałam prześliczną bajkę od Kalipso. Od naszej zapracowanej Kalipso, która jednak znalazła czas, aby napisać ją dla mnie! Było to w momencie, gdy odeszła moja kotunia. Zryczałam się jak bóbr, ale to były dobre łzy. Pomyślałam, że taka perełka nie może leżeć w szufladzie. Dzielę się nią z Wami.
Kalipso, dziękuję!



Tancerka

Urodziła się przy dźwiękach muzyki. Wiatr zakołysał trawami, dmuchnął w suche badylki, które zagrały niczym małe fleciki. Gałązki  wielkiego klonu stuknęły o siebie. Zaśpiewały ptaki. Później te dźwięki  budziły ją codziennie. Nic dziwnego, żeby tańczyć, potrzebna jest muzyka. A ona była stworzona do tańca.

Codziennie wirowała wśród kwiatów, przeskakiwała z wdziękiem  po liściach. Cała Kraina Szczęśliwości  pełna była jej śmiechu, wszędzie były ślady jej stóp.

-Tańcz - mówiła Matka. - Robisz to tak pięknie... Taniec jest najważniejszy.

Wieczorami wpatrywała się w  gwiazdy. Ktoś specjalnie dla niej rozsypał te świecidełka na niebie, żeby mogła się do nich uśmiechać. Dziwiła się, kiedy bladły albo gasły. Niebo robiło się wtedy smutne.  Nie rozumiała, dlaczego Ktoś bawi się jej kosztem i zabiera podarowane kiedyś błyskotki.

- Dlaczego one gasną? - pytała traw.

-Bo widzą wszystko - szumiały. - Bywają smutne.

- Smutne...- szeptała zdumiona. - Dlaczego?

Wtedy przychodziła Matka i gładziła trawy swoją miękką dłonią. A one milkły.

Pewnego dnia Krainę spowiła ciemna mgła. Rozlała się po ogrodach i łąkach. Wniknęła w najmniejszą szparę, zatkała fleciki z badylków, przygniotła kwiaty. Wszystkie stworzenia pochowały się do domków, norek, dziupli... Matka przykryła Tancerkę ciepłym kocem i rozpłynęła się we mgle.

Kiedy ciemności zaczęły ustępować, dziewczynka zrozumiała, że coś się zmieniło. Na nic się zdało głośne wołanie, na nic poszukiwania. Została sama.

- Gdzie jest mama? - pytała traw.

- Spaceruje w Cudownym Ogrodzie. Zrywa kwiaty, słucha szumu drzew i czeka.

- Na mnie?

- Na ciebie - szumiały trawy.

- Pójdę jej szukać. Idę! - postanowiła tancerka.

- Idziesz. Tak. Idziesz. - stwierdziły trawy. - Pamiętaj, masz w sobie muzykę.

Ale tego Tancerka już nie słyszała. Pobiegła. Nawet nie wiedziała,  kiedy opuściła Krainę Szczęśliwości. Może dlatego, że nie strzegła jej żadna brama, nie miała granic... Biegła przez obce łąki, obce miasteczka i wsie. Ludzie patrzyli na nią zdziwieni.

- Przecież ona... tańczy. - mówili i uśmiechali się. Lubiła te uśmiechy, dlatego na widok ludzi wirowała niczym jesienny, złoty listek.

Pewnego dnia trafiła do Krainy Smutku. Wszystko było tam szare. Na ulicach zalegało sine błoto. Mężczyźni mieli zacięte twarze. Kobiety patrzyły pod nogi i kryły się w domach razem z dziećmi. Nikt tu się nie uśmiechał. Padały żelazne deszcze, raniąc ziemię do krwi.

Głodna i przerażona tancerka zapukała do jednej  z chat. Nie usłyszała przyzwolenia na wejście, jednak weszła. Powitała ją młoda kobieta o szarych oczach i szarych sukniach. W kącie bawiły się popielate dzieci. Gospodyni wskazała jej miejsce przy stole. Postawiła przed nią kubek mleka i talerz z plackami. Tancerka piła i jadła w ciszy. W oczach dzieci zapaliły się wesołe iskierki. Podbiegły do dziewczyny i chwyciły ją za ręce. Tancerka zawirowała w tańcu. Zabrzmiała  delikatna muzyka, a w niej szum traw i dźwięk flecików. I popłynęła pieśń o cudownej krainie. Twarze dzieci i ich matki zaróżowiły się, zakwitły radością. Spłynęła gdzieś szarość. Do chaty wszedł mężczyzna o zaciśniętych twardych pięściach. Na widok rozpromienionych bliskich jego  pięści rozluźniły się, a po policzku spłynęła łza. Nie była to łza żelazna, ale zwyczajna, ludzka.

Ruszyła w dalszą drogę. Nie raz jeszcze widziała smutek i gniew.  Nie raz drżała ze strachu i zimna. W jej sercu czasami kiełkowała nieznośna myśl, że Matka ją okłamała. Nauczyła ja tańca i tylko tańca. Czymże jednak jest taniec? Czy rzeczywiście jest tak ważny? Daje on radość, zachwyca, ale krótko. Za krótko. Dusiła w sobie to kiełkujące zwątpienie i szła dalej.

Wiele lat po tym, kiedy baletki zamieniła na pantofle i zaczęła nosić kapelusze, stanęła przed drzwiami  swojego starego już domu i uśmiechnęła  się do swoich myśli. Przez cały ten czas, przez wszystkie lata niosła w sobie muzykę badylkowych flecików, mądrość traw i śpiew ptaków. Kołysała w sobie wspomnienie Krainy Szczęśliwości i uciekała przed Czarną Mgłą. Szukała Matki i odnalazła ją w sobie. Głaskała i uciszała lęki swoich dzieci, uczyła je tańca i radości.

Była zmęczona, ale szczęśliwa, bo zobaczyła przed sobą Cudowny Ogród. Znów zawirowała w tańcu,  lekko, lekko... I znów zagrały fleciki.

W Cudownym Ogrodzie słyszała szept:

- Tak pięknie tańczyłaś, kochana.
 Wybór ilustracji: Kalipso

To jeszcze nie wszystko. Od Ninki dostałam wiersz dla Grażynki. Przepiękny i taki wzruszający. Nad nim też ryczałam jak bóbr i to także były dobre łzy. 


Koniec świata
Słyszeliście?
Dziś
koniec świata!
Boją się
albo się śmieją;
mają nadzieję, że nie,
albo w ogóle nie wierzą.

Ale on się skończył.

Świat,
w którym można
pogłaskać miękkie futerko,
w którym
ktoś ociera się o nogi,
patrzy prosząco w oczy,
wygrzewa się
na słonecznej plamie...

Nostradamus
miał rację.
Dziś
był
koniec świata.



Ninko, dziękuję!
Takie wzruszenia i gesty nie zdarzają się codziennie. Mnie się nie zdarzają. Kiedy zakładałyśmy z Miką blog, to miała być taka tylko zabawa. No i jest. Ale poza zabawą jest dużo, dużo więcej czegoś, o co coraz trudniej w tym pofyrtanym świecie. Udało nam się (w sensie Wam i nam) wspólnie stworzyć miejsce, gdzie nikt się nie kłóci, gdzie gadamy o wszystkim i o niczym - jak to w życiu. Płaczemy, wzruszamy się, pękamy ze śmiechu, dzielimy się doświadczeniami, pomagamy, jeśli trzeba, nikt na nikogo nie napada, nikt nikogo nie ocenia. I niech mi nikt nie mówi, że to specyfika internetu. Specyfika może i tak, ale to tylko znak czasów - ludzie tak się komunikują, poznają, pobierają nawet.
No i niechcący zrobiło się rocznicowo, a chciałam tylko podzielić się bajką i wierszem! Pióro mi się omskło i bardzo dobrze.
Mika i ja dziękujemy!

PS. Sprawdziłam. Zaczęłyśmy 23 listopada 2013.

piątek, 18 grudnia 2015

BAJKA DLA MAKSIA

Chciałam wam przedstawić dzisiaj bajkę, którą napisałam w prezencie gwiazdkowym dla najmłodszej latorośli w naszej rodzinie. Bacha, ani się waż pisnąć cokolwiek Mamie Maksia, bo to ma być niespodzianka!!!! 

Mam też prośbę do czytelniczek : bardzo by mi zależało na ilustracjach do bajeczki, wydrukowałabym w prezencie już z obrazkami. Jeśli ktoś miałby chwilę żeby machnąć jakiś obrazek to będę bardzo wdzięczna. 
A to bohater bajki:



Był sobie raz chłopczyk imieniem Maks. Był jeszcze malutki, ale świat interesował go niezwykle. Każda rzecz była godna uwagi, a każde zjawisko, dla innych normalne, dla niego było nieznanym cudem. Zabłyśnie tęcza na niebie – dziw nad dziwy, promień słońca odbije się w kałuży – jak migocze! Wyjdzie na ścieżkę żaba – mamo, potwór! Soczek się na stół wyleje – ale kolorowo! Dzwony biją – jaka muzyka!





Dziwił się tak Maksio światu, coraz lepiej go poznając, krok po kroku. Czasem to poznawanie było bolesne, a to się przewróciło, a to paluszek przycięło, a to się uderzyło. Ale każde doświadczenie było cenne, każde czegoś uczyło. A jednym z najciekawszych był lot samolotem.

Mama i Tata zabrali Maksia w podróż. A że podróż była daleka, zdecydowali się lecieć samolotem.
Maksio wsiadał na rękach Mamy , niczego nie przeczuwając. Usiedli na wygodnym fotelu, a Mama przypięła ich oboje pasem do fotela. O, to się Maksiowi nie spodobało. „Co to jest, wolność człowieka ograniczają! Ruszyć się nie mogę!” krzyczał głośno, dając upust swojemu niezadowoleniu. „Cicho Maks, cicho” uspokajała Mama. „Patrz, wszyscy są przypięci, nie tylko ty. Zaraz polecimy i musimy mieć pasy, żeby nie pospadać z foteli”
„Jakie polecimy??? Przecież to ptaki latają , motyle, a nie ludzie!!! Ja nie mam skrzydeł, jak mam lecieć???” wołał Maksio.
„Ciiiiii, bo nas wyrzucą z samolotu i nigdzie nie polecimy!” powiedziała Mama stanowczo.
Maks zastanowił chwilę, czy wrzeszczeć dalej czy poczekać na rozwój wypadków. „Może jednak zobaczmy, jak to latanie wygląda.” powiedział do siebie i ucichł na chwilę.
Rozległ się warkot silników. „O rany, burza!!” Maksio nie lubił burzy, przerażały go głośne grzmoty i raptowne błyski na niebie. Ale tu nic nie błyskało, tylko warczało miarowo.
„Maks, to tak, jakbyś jechał samochodem, tylko bardzo dużym i w powietrzu...” tłumaczyła Mama.
Do samochodów był przyzwyczajony, w końcu jak się urodził, to do domu ze szpitala wracał też samochodem... Troszkę go to uspokoiło. Samolot zaczął kołować po pasie startowym, rozpędzał się i raptem... hoooop i już był w powietrzu!!!! Maks poczuł trochę nieprzyjemny ucisk w brzuszku i chciało mu się płakać. Buzia już, już, zaczęła układać się w podkówkę, kiedy nagle zobaczył obok siebie śliczną panią w eleganckim ubraniu. Pani trzymała tackę z różnokolorowymi cukierkami i uśmiechała się do niego miło. „Poczęstujesz się cukierkiem, Maksiu?” zapytała. „Anioł z cukierkami!” przemknęło Masowi przez głowę. „Tylko gdzie skrzydła? Pewnie schowała pod ubraniem, przeszkadzałyby jej w samolocie. Cukierki!!! Ale czy Mama pozwoli?”
Mama Maksia na ogół nie pozwalała Maksiowi na cukierki, cokolwiek by nie powiedzieć, nie jest to najzdrowsze jedzenie, tym razem jednak uspokojenie synka było ważniejsze. „Weź Maksiu, który chcesz?” Maks, szczęśliwy, że może zjeść cukierka zanurzył obie rączki w słodyczach na tacy. Przesypywał przez palce kolorowe kulki. „Wszystkie!!!! Ale najbardziej te czerwone i zielone!” uśmiechnął się do ślicznej pani z tacą. „Jakie miłe dziecko!” powiedziała pani.
„Jakie dziecko, chłopiec!” obruszył się Maks w duchu. Ale uśmiechał się dalej, bo a nuż tacę by zabrali...
„Taaaaak, miłe, jak czasem...” westchnęła Mama.
Maks włożył do buzi czerwonego cukierka i zaczął wyglądać przez okrągłe okienko.
„Oooo, domki, jakie malutkie! I rzeczka, i pola... Wszystko maleńkie! A może to my jesteśmy wielkoludami??”
Samolot wznosił się wyżej i wyżej, widać już było tylko chmury , chmurki i niebo. „Jakie śliczne te chmurki, jak z waty!” - pomyślał Maksio „ A tak właściwie to z czego one są? Z waty cukrowej? A może z lodów waniliowych? Ale by było pysznie!” Nagle od dużej chmury oderwała się mała chmurka i podpłynęła do okienka, przez które wyglądał Maks. Miała oczka, buzię i machała czymś, co wyglądało jak rączki. Maksio zaczął też do niej machać przez okno. „Mamo, chmurka, patrz!!” Ale Mama zasnęła zmęczona podróżą, a Tato oglądał film.

Tymczasem Chmurka zaczęła coś wołać do Maksia, jednak przez okienko samolotu nie było nic słychać. „Nie słyszę, cię, nie słyszę!!” zawołał chłopiec. Chmurka machnęła jedną z niby-rączek i Maks usłyszał jej miły głosik: „Dzień dobry, kto ty jesteś?” „Mam na imię Maks i jestem chłopcem, a ty?”
„Ja jestem Chmurcia. Dokąd lecisz?”
„Nie wiem, Mama mówiła, że tam ciepło i ładnie i jest morze.”
„O, to może do Egiptu? Czasem tam nas wiatry zanoszą i tam tak jest.”
„O, to ty pewnie zwiedziłaś cały świat!”
„No nie, cały to nie, ale trochę widziałam. Różne miasta, morza, palmy, statki...”
„Chciałbym tak polatać z tobą... I tyle zobaczyć...”
„Hmmm, może to by się dało zrobić- uśmiechnęła się Chmurcia i machnęła drugą niby-rączką.
Maks poczuł , że jakaś siła wyciąga go z samolotu i sadza na dużej chmurze, miękkiej jak puchowa pierzynka. „O rety, co ty robisz!!!- zawołał przerażony. „Mama będzie płakać!!!”
„Nie martw się, nie zauważy nawet. Tutaj czas inaczej płynie, zobaczysz kawałek świata, wrócisz, a w samolocie minie tylko chwila.” powiedziała Chmurcia.
Uspokojony nieco Maksio zaczął rozglądać się po niebie. Duża chmura otulała go swoją miękkością, czuł się jak w cieplutkiej kołysce, a może w brzuszku Mamy przed urodzeniem... Było dobrze i ciepło.
„No to lecimy!!! - zakomenderowała Chmurcia . Wiatr popychał ich swoimi podmuchami i pomału obniżali lot. W dole zamajaczyło jakieś morze, zieleń , zamki nad brzegami wód.
„Och, jak pięknie!!!”- zawołał Maksio. „Zlećmy niżej!” poprosił. Chmurcia uśmiechnęła się i obniżyła lot. „Patrz, jakie zamki! Jak w dawnych czasach! „
„Widzę, i te drzewa, tyle ptaków na nich! A w morzu patrz, jakieś wielkie ryby skaczą!” wołał zachwycony Maks.
„To nie ryby, to delfiny, one żyją w wodzie, ale są ssakami, jak na przykład wy, ludzie.”
„A co to ssaki??” zapytał Maksio.
„To zwierzęta, które żywią się mlekiem swoich mam. Ty też, jak byłeś malutki to piłeś mleko od mamy.”
„Jeszcze czasem piję...” przyznał Maks. „ Czy to znaczy, że jestem ssakiem??” zapytał.
„Oczywiście” odrzekła Chmurcia. „Dziwne to...” powiedział chłopiec z zadumą.
Nagle zobaczył na morzu małą skalistą wysepkę. Nad wysepką unosiła się wielka, kolorowa chmura. „Co to???” zawołał Maks.
„Poczekaj, aż zlecimy jeszcze niżej.” uśmiechnęła się Chmurcia. Gdy zeszli na odpowiednią wysokość, Maks zobaczył, że ogromną chmurę tworzyły tysiące barwnych ptaków, kołujących nad wysepką. Były tak piękne i kolorowe, że Maks nie mógł wydobyć z siebie głosu. Westchnął tylko głęboko.

„Widzisz, jakie cuda są na świecie? Ta cała wysepka jest ich, tu mają gniazda, składają jaja, wychowują dzieci... Nikt im nie przeszkadza, są pod ochroną.” objaśniała Chmurcia.
„Jakie cudne...” oczarowany Maksio odzyskał głos. „Och, mieć choćby piórko takiego ptaka...”
„Się robi, szefie.” zażartowała Chmurcia i zanurkowała w powietrzu. Wróciła za chwilę z dwoma piórkami w niby-rączkach. „Proszę, masz na pamiątkę.” podała piórka Maksiowi.
„Dziękuję, dziękuję!!! Takie piękne, tęczowo-czerwone! Och, Chmurciu, to najpiękniejszy prezent, jaki dostałem!” wołał Maks.
„To już prezent na pożegnanie. Musimy wracać do samolotu, bo zauważą, że cię nie ma. Trzymaj się mocno!!” zakomenderowała Chmurcia. Wiatr się wzmógł i popchał ich w stronę samolotu.
„Chmurciu, czy jeszcze się zobaczymy???” zawołał Maks.
„No jasne, w drodze powrotnej! Będę na ciebie czekać!” Chmurcia machnęła niby-rączką i Maks znalazł się z powrotem w samolocie na fotelu.
Mama otworzyła oczy i spojrzała na Maksia. „Zdrzemnęłam się trochę, ale i ty chyba spałeś, prawda? Tak cicho było...” Nagle zobaczyła, że Maks trzyma coś w zaciśniętej rączce. „Co tam masz, Maksiu?” Chłopczyk otworzył dłoń, na której leżały dwa połyskujące wszystkimi kolorami piórka . „Jakie śliczne! Gdzie je znalazłeś??” zawołała Mama. Maksio tylko się uśmiechnął i położył jedno piórko na dłoni Mamy. „Dziękuję, kochanie. To bardzo tajemnicza sprawa...”
Ale na szczęście nie było czasu na dalsze rozważania, bo samolot zaczął podchodzić do lądowania. Znowu trzeba było zapiąć pasy, zbierać podręczne bagaże, a potem, o zgrozo, zmieniać pieluszki...
Ale pomimo całego zamieszania, Maksio nie wypuścił z rączki tajemniczego piórka a wieczorem, już w hotelu, włożył je pod poduszkę. Przyśniła mu się Wyspa Ptaków, Chmurcia i morze. Uśmiechał się przez sen i czekał na dalsze przygody w powrotnej drodze. A następnego dnia poszli z rodzicami oglądać delfiny... I tylko rodzice bardzo się dziwili, że Maksio ciągle patrzy w niebo i macha do chmur.


     


To dzieło Mariji!!!!

I jeszcze trochę chmur znad Kasprowego, zdjęcia Arteńki.




Dziw nad dziwy, zaiste...